poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 21

-Czego się śmiejesz !? -wkurzyłam się.
-Wyglądasz naprawdę słodko gdy się śmiejesz -wyszczerzył te swoje białe, proste zęby.
-Zadałam ci pytanie -uspokoiłam się jak tylko mogłam i wpatrywałam się w niego jak go to nie obchodzi.
-No może dlatego, że mi się podobasz -mrugną do mnie, przejechał ręką po pasie i sobie odszedł jak gdyby nigdy nic.
-Gdzie ty idziesz !? Wracaj! Nie skończyliśmy rozmawiać! -nie zareagował, wszedł do klasy i prowadził dyskusje z rówieśnikami jakby to o co go pytałam nie miało miejsca. Tylko, że teraz za każdym razem gdy spotykały się nasze spojrzenia mrugał do mnie, albo wysyłał buziaki, bardzo mnie to irytowało. Gdy skończyły się lekcje jak najszybciej opuściłam tą porąbana szkołę. Miałam straszną chęć dowiedzieć się co z Tomem. Czy wszystko gra, by wytłumaczył mi wszystko, bym i ja mogła się wygadać. Jak za dotknięciem różdżki przyjaciel zaraz mnie zatrzymał zapatrzona w ziemie i przytulił. Byliśmy niemal tego samego wzrostu więc spojrzałam mu w oczy zaniepokoiłam się miał takie niespokojnie spojrzenie.
-Wszystko jest dobrze? -zapytam niepewnie.
-Nie, pogadamy? -próbował się uśmiechnąć, lecz mu to nie wyszło.
-Pewnie -wtuliłam się w niego bardziej. Szliśmy przytuleni bardzo długą drogę, już z daleka widziałam wysokie bloki.. Nie odzywaliśmy się do siebie. W końcu dotarliśmy na miejsce, a tabliczki na bloku odczytałam "Mongomery 21". Otworzył drzwi kluczem i zaprosił mnie do środka potem na piąte piętro pod numer 18. Weszłam pierwsza do mieszkania. Było jasne, skromnie urządzone, lecz przyjemne, przestronne. Po prawej salon z wielkim oknem który pokazywał piękny widok na miasto, a po lewej zaraz kuchnia. Przy samym wejściu były jedne drzwi na prawo a w głąb korytarza miedzy dwoma pierwszymi pomieszczeniami kolejne dwa drzwi po obu stronach.
-To jedyne osiedle z tak wysokimi budynkami, wybacz, że ciagnęłem cie tak daleko. Wolałem byśmy porozmawiali sami, bez nikogo -jego lekki uśmiech wcale nie rzucał mi na myśl niczego dobrego.
-Widać stad prawie wszystko, miasto wydaje się znacznie większe niż normalnie -uśmiechnęłam się do niego. Nasza miejscowość nie była jakoś wielka metropolia, nawet stad było widać horyzat rozciągającego się lasu za rzędami domków.
-Alicja bardzo cie lubię, ale wiele się zmieniło i nie możemy się widywać -rozsiadł się na białej, długiej kanapie która wyglądała na bardzo wygodną. Ja stojąc przy oknie powoli obróciłam się w jego stronę, byłam bardzo zdziwiona.
-Myślałam, że lubisz ze mną rozmawiać -powiedziałam to bardzo niepewnie. Czułam, że stracę dziś przyjaciela, którego nie zdołałam nawet dobrze poznać.
-Bardzo -pochylił się do przodu oparł łokcie na kolanach i wpatrywał się ślepo w ziemie -nie jesteś przy mnie bezpieczna -spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi oczyma. Widziałam smutek i kręcącą się łezkę w oku która usilnie próbował powstrzymać.
-Niby czemu? -podeszłam i usiadłam obok niego z jedna noga zgięta na kanapie a druga swobodnie zwisająca ku ziemi. Patrzyłam mu prosto w oczy.
-Coś się ze mną stało.. i teraz zrobiłem sporo by było wszystko ok, by z tobą porozmawiać, pożegnać się -mimo wszystko uśmiechną się zamykając oczy, łza spłynęła mu po policzku. Od razu rzuciłam się na niego i przytuliłam, niepewnie objął mnie rękoma.
-Będzie dobrze. Powiedz co się dokładnie dzieje, co się stało poradzimy coś -kręcił głową na moim ramieniu.
-Nie rozumiesz, nic nie da się zrobić -przygarną mnie mocniej do siebie, siedziałam okrakiem na jego kolanach a ten utulał się w moje ramię. -Nawet mój opiekun nie ufa mi, że wszystko będzie dobrze, zamiast siedzieć u siebie w domu kręci się tu blisko..
-Mówisz ogólnikami, ja nie rozumiem co mogło by się niby strasznego stać? -podniosłam mu głowę choć wyraźnie tego nie chciał. Nie otwierał oczu, nie chciał nawet patrzeć.
-Są ludzie i są.. -urwał nie wiedząc co powiedzieć.
-No są..? -pośpieszyłam go.
-Nie ludzie.. -lekko się uśmiechnęłam, otworzył oczy -nieśmiertelni.. Bestie, potwory, niebezpieczni dla ludzi, dla ciebie.. -mówił szczerze, nawet nie mrugną. -Jest wiele czynników żeby być kimś takim, jest rasa która dla zabawy krzywdzi ludzi i zmienia ich w podobnych sobie, bardzo niebezpiecznych podobnych sobie. Dopadli mnie Alicja.. Nie jesteś przy mnie bezpieczna, sam się boję, że coś ci zrobię nie panuje nad tym -smutno się uśmiechną. -Dziś wyjątkowo ktoś mi pomógł być sobą pewien krótki czas, nie długo kochana, nie jestem czystej krwi potwora nie umiem nad tym panować -nie wiele rozumiałam z tego co mówi, było mi strasznie przykro. -Jesteś dla mnie przyjaciółką, siostra której nigdy nie miałem, taka ważna dlatego chce by było z tobą wszystko dobrze, nie to byś zapomniała a żebyś wspominała wszystko ze mną związane bardzo dobrze -przyciągną mnie do siebie i dał długiego buziaka w policzek, chciałam się odezwać protestować, ale on o tym wiedział, położył mi palec na ustach. -Musisz iść, jak już mówiłem tylko krótki czas ze mną wszystko dobrze, nie chce ci niczego zrobić -w tej samej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi, zdjął mnie z siebie i poszedł otworzyć. Do pokoju wszedł niebieskooki. Aleks. Serce przyśpieszyło rytm. -To jest Aleks, pilnuje mnie, też mój przyjaciel poznajcie się.
-My już widzieliśmy się -odpowiedział szybko, Tom popatrzył to na mnie to na niego. Zauważył coś we mnie i lekko się uśmiechną. Siadając obok i kładąc głowę na moim ramieniu ziewną.
-Po co tu przyszedłeś? -zaraz odparł.
-Odprowadzę twoją koleżankę, robi się niespokojnie -usiadł spokojnie na sofie na samym skraju. Wydawał się taki poważny, jakby dawno się nie uśmiechał. Taki tajemniczy, taki słodki, taki.. Spojrzał mi w oczy i uśmiechną się łobuziersko.
-Przyjaciółkę -poprawił szybko.

****
Zapraszam do obserwowania, znajdziecie to pod postem.

Obserwatorzy